Gry karciane dla całej rodziny od Fabryki Kart TREFL – KONKURS

Przyznać musimy oficjalnie, że każda z naszej redakcyjnej trójki – bez dwóch zdań – może przypisać sobie miano maniaczki gier planszowych. Kolekcja moich jest już tak duża, że ledwo ją mieszczę w domu – w zasadzie pewno część wylądowała by w piwnicy gdyby nie to, że dziwnym trafem (ZNÓW), zgubiłam do niej klucz 😉 Ale może to i dobrze, przynajmniej codziennie sięgam po inną – grę oczywiście. Dziś na tapecie – gry karciane. I to dla całej rodziny. Każda z nas przetestowała jeden tytuł. Mamy dla Was recenzje, i KONKURS!

Gry karciane – Duże i włochate

Lubię gry w skojarzenia. Szczególnie takie, które wcale nie wymagają długiego myślenia – bo chociaż zwykle są to gry imprezowe, to można się nimi bawić całą rodziną. I w tym przypadku – moi chłopcy też dali radę.

Czego oczekuję od gry? Przede wszystkim DOBREJ ZABAWY. Nie znoszę gierek, w których to instrukcja jest dłuższa niż sama zabawa. Tutaj w sumie zajmuje 4 strony – ale jest przejrzysta i jasna. W dodatku to, co znajdziemy w pudełku, pozwala nam tworzyć własne zasady gry. Oczywiście producent o tym nie pisze – no bo jakby tak – ale pewnie też często to robicie. Gdy trzeba zmniejszyć trudność rozgrywki.

Tytuł gry, jest dość zaskakujący.  I  w sumie trudno jest powiedzieć, czego możemy się po niej spodziewać, zerkając na samo opakowanie. W środku natomiast, znajdziemy kilka kolorowych żetonów,  2 talie kart, i klepsydrę.

Zabawa niby od 8 lat – ale sześciolatek na spokojnie ogarnął. Rozgrywka jest dynamiczna, a zasady proste, więc jest to gra, którą naprawdę warto położyć na imprezowym stole, gdy spotykamy się w większym gronie!

Nie będę się rozpisywać na temat zasad, wrzucę Wam tutaj zdjęcia instrukcji.

Gry karciane – ZIGZAK skoki narciarskie

Idealna gra na czas zimowych skoków narciarskich? Ja znalazłam taką. A że ta dyscyplina sportu to nasze dobro narodowe, to każdy Polak powinien zaopatrzyć się w Zigzaka. ? To taka mini rozgrzewka miedzy oglądaniem kolejnych zawodów. Druga opcja to granie w czasie skoków nie lubianych zawodników heh. Kolejna propozycja to ochładzanie sobie upalnych dni w ogrodzie.

A najważniejsze, to jest to tzw POCKET GAME czyli bierzemy naszą grę karcianą do kieszeni i zabieramy na wszelkie w razie czego nudy.

ZIGZAK wygaje się skomplikowany ale dzieki instrukcji jesteście momentalnie oświeceni poprzez jego przejrzyste zasady.  A rozgrywkę można spokojnie dostosować do różnego wieku. I myślę, że nawet młodsze dzieci poradzą sobie z tą grą. Wystarczy dojść do wprawy.

Mamy tu 55 kart z zabawnymi rysunkami. Wśród nich są karty startu czyli HOP! i mety czyli BĘC! Kart z punktacją jest 3. Oraz 36 kart z rysunkami lotu.

Najważniejsze to ułożyć karty tak by nasi narciarze po wyznaczonych liniach dotarli do mety-BĘC. Im wiecej kart użyjemy miedzy początkiem a końcem tym więcej zdobędziemy punktów. Liczy się także kolor kart. Najlepiej żeby były takie same jak hop albo bęc. Za to też są punkty. Żetony są pięknie wykonane a karty cieszą oko. Warto obejrzeć je dokładnie bo są przezabawne.

Jak tylko załapaliśmy o co chodzi gramy w ZIGZAKA skoki narciarskie przy każdej okazji. Jedyne czego potrzebujemy to trochę miejsca i czasem zamiast żetonów zabieramy ze sobą kartkę do zapisywania wyników.

Co ciekawe nie ma tu znaczenia kto najszybciej ułoży tor lotu skoczka (jest za to tylko (odpowiednio 3,2,1 punkt). Najważniejsze to odpowiednio dobrane karty i ich kolor. A jeśli będzie remis to autor gry ma na to sposób – „gdy .. jest remis, gracze dzielą się zwycięstwem.” ?

 

Gry karciane – Bystre główki

Ja do przetestowania otrzymałam grę karcianą BYSTRE GŁÓWKI. To typowa pamięciówka, taka co przywołała u mnie wspomnienia z dzieciństwa.

Kiedy otworzyłam pudełko trochę się przeraziłam. Karton i cała reszta ozdobiona w klimacie rysunków ze szkoły podstawowej, 110 kart z obrazkami, 6 kart pomocniczych i instrukcja gry jakby to było przynajmniej monopoly. Może jednak jestem za stara, bo dzieciom obcykanie zasad gry zajęło chwilę.

Zadanie w grze jest dość proste. Zapamiętywanie obrazków z zagrywanych kart i wymienianie ich w odpowiedniej kolejności. Proste?? Na pierwszy rzut oka oczywiście, że tak. Jednak w grze biorą udział również karty pomocnicze, które wywołują spore zamieszanie.

Zacznijmy od początku, ale w skróconej formie. Gra przeznaczona dla dzieci 6+, w którą może grać 2-6 graczy. Tasujemy karty, układamy na stosie, a następnie wymieniamy je w odpowiedniej kolejności. Gdy ktoś popełni błąd to karty ze stołu rozdawane są przeciwnikom, a tu wygrywa ten, kto zbierze najwięcej kart. Są również karty specjalne, które mogą, np. zmienić kierunek gry.

To gra, która świetnie ćwiczy pamięć. To, że w naszym domu została rozgrywana w gronie dorosłych osób nie znaczy, że nie mieliśmy problemów z zapamiętywaniem kolejności. Dla mnie to tylko znak na to, że umysł trzeba ćwiczyć w każdym wieku. Mimo, że to tak naprawdę zwykła pamięciówka, nie pozwala na znużenie i nudę. Mówię Wam szczerze, że chcąc wygrać trzeba skupić się przez całą rozgrywkę. Polecam serdecznie na wspólne wieczory dla dzieci i dorosłych.

 

My, świetnie bawiłyśmy się przy naszych grach. Chcemy zatem i Wam dać taką możliwość. Do wygrania – 1 egzemplarz gry Duże i Włochate! Ponieważ to gra skojarzeń, to i pytanie będzie związane ze skojarzeniami.

Aby mieć szansę zgarnąć tą grę, opowiedz nam o Twoim wspomnieniu/skojarzeniu (z czymkolwiek), które zawsze przywołuje u Ciebie uśmiech! Na odpowiedzi czekamy do 13 stycznia włącznie.

A ze swojej strony serdecznie polecamy gry karciane od Trefl – naprawdę świetna zabawa na każdą okazję!

ROZWIĄZANIE KONKURSU!!! Z malym opóźnieniem bo debata była zagorzala. Zwycięzcą zostaje Kasik_78

Gratulujemy i prosimy o kontak z redakcją w celu przekazania nagrody.v

Podziel się...Share on FacebookShare on Google+Tweet about this on TwitterShare on LinkedIn

20 thoughts on “Gry karciane dla całej rodziny od Fabryki Kart TREFL – KONKURS

  • 6 stycznia 2018 - 13:48
    Permalink

    Wspomnieniem, które zawsze wywołuje uśmiech na mojej twarzy jest mecz żużlowy pomiędzy Unibaxem Toruń a Lechmą Startem Gniezno kiedy to po raz pierwszy widziałam na żywo Tomasza Golloba i jego jazdę na torze. To co Tomasz wyrabiał na torze to była poezja i tylko On potrafił znaleźć miejsce przy bandzie aby z taką finezją minąć przeciwników zachowując przy tym zasadę fair play. Na samą myśl o tym meczu i Jego wyczynach mam gęsią skórkę i teraz już tylko zostaną mi wspomnienia, bo więcej już niestety Golloba na torze nie zobaczymy. A szkoda… bo to wielka strata dla Polskiego Speedwaya.

    Odpowiedz
  • 8 stycznia 2018 - 13:24
    Permalink

    Moje wspomnienie , które wywołuje usmiech na twarzy to wakacje z synkiem w ukochanych Tatrach! Gdy widziałam ten błysk w jego oczach gdy z okna pociągu zobaczył ukochany giewont, aż mi się łezka w oku zakręciła! Szczęście i radość synka wędrującego po górach jest niedopisania! Codzienne spacery, wspinaczki po skałkach i pyszne oscypki! Najpiękniejsze wakacje i najpiękniejsza chwila , spędzona z rodzina z dala od miejskiego zgiełku w otoczeniu prawdziwej przyrody!

    Odpowiedz
  • 8 stycznia 2018 - 13:34
    Permalink

    Kiedyś bardzo śmiałam się na wspomnienie z wczesnej młodości, teraz już tylko lekko chichoczę, gdy o tym pomyślę 😉 Szłam z kilkorgiem znajomych w moim wieku (ok. 12 lat) z placu zabaw do domu. Był wśród nas taki mały kajzel, nie pamiętam, miał może z 7 lat, ale bardzo chciał nam jakoś zaimponować, wbić się w naszą paczkę może. Rozmawialiśmy o imionach i naszych drugich imionach. Ten dzieciak zaczął wymyślać, że na 2 to ma tak, na 3 tak, na 4 Majkel,a na 8 Irena…..i się przewróciłam. Centralnie na tę Irenę padłam jak długa. To nie było ze śmiechu, a po prostu z mojego wrodzonego niezdarstwa, ale każdy myślał, że padłam ze śmiechu. W tamtej sytuacji było to bardzo śmieszne. Do tej pory imię Irena wywołuje we mnie uśmiech 🙂

    Odpowiedz
  • 8 stycznia 2018 - 14:47
    Permalink

    kiedy nasze bliźniaki były w wieku około 3,5 roku, syn zafascynowany był dinozaurami. Czytałam mu encyklopedię, a córka się przysłuchiwała bawiąc się obok. Właśnie czytałam jak gdzieś odnaleziono szczątki dinozaura i jego hmmm „kupki”. Córka po chwili namysłu… „A jak one z tych KUBKÓW piły ?
    Do teraz to wspominamy 😉

    Odpowiedz
  • 8 stycznia 2018 - 14:50
    Permalink

    Moja babcia, kobieta niestrudzona, w ciągłym pędzie, kiedyś na Święta przygotowala ciasto czekoladowe i w ferworze kuchennych zmagań odstawiła je na bok, żeby wystyglo przed polaniem polewą. Owy bok z braku miejsca roboczego na blacie wypadł na podłodze, więc Babcia po chwili w ciasto weszła stopa obuta w bambosz. Od tej pory ciasto czekoladowe zwane jest w naszej rodzinie ciastem z kapciem, a to wspomnienie babcinych zapędów kulinarnych nieustannie mnie śmieszy 🙂

    Odpowiedz
  • 8 stycznia 2018 - 16:20
    Permalink

    Moje najlepsze wspomnienia sa z dzecinsta i wiarza sie z grami katianymi.jest ich mnostwo. ‚Historyczny ubadek japoni’-kilka wersji’,’ wojna’,’ tysiac’- ( najlepsze wspomnienia z rodzicami.kilka lat co weekend gralismy).jest równiez ‚pupa biskupa’ polega na tym iz karty od 9-As oznaczaja cos innego np 9- kladze sie reke kto pierwszy polozy zabiera.na 10nic. Na J- robilo sie dwa palce d czola na D(dama) prosze pani na Krola-Prosze Pana a na As pupa biskupa.oj wieele smiechu bylo;) jestem maniaczka zbierania kart.tzn bylam mialam chyba z 20tali razem zmeiszanych co pozwolilo calej naszej paczce( okolo 15 osob) grac w Makao.smiechu po uszy, kombinacje, zamienianie kart… Mmm az sei rozmazlrzylam.Uwielbialam i nadal kocham zbiorowe gry karciane a od kilku lat przerzucilam sie na planszowe. Od kad nauczylam moje strasze dzieciatke liczyc do 6 (mial ciut ponad 2lata) zaczelismy grac w chinczyka 🙂 tak,naprawde moje dziecko odziedziczylo gry i zabaway po Mamie 🙂 co daje wiele radosci i wspomnien, ktore tworzymy wspolna rodzina.wspomnienia jak i dla mamy i wspomnienia dla syna jak juz stwierdzi iz z mama to obciach 😉 chodz mysle ze gry beda zawsze nas zbilizac 🙂

    Odpowiedz
  • 8 stycznia 2018 - 17:23
    Permalink

    Za każdym razem przywołuje u mnie uśmiech i ciepłe wspomnienie z dzieciństwa, kiedy z niecierpliwością czekałam na niedzielną dobranockę o przygodach malutkiej pszczółki i nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że było to wydarzenie dnia dla całej rodziny, bo wieczorem wszyscy bez wyjątku wszyscy całą rodziną zasiadaliśmy na kanapie i śledzili przygody z udziałem malutkiej, ciekawskiej i bardzo sympatycznej pszczółki Mai oraz wiecznie głodnego trutnia Gucia i każdy przeżywał tą bajkę na swój sposób, a wspólne oglądanie i fabuła pozostawiała u mnie niezatarty ślad. Imponowało mi to, że u mnie w domu Dobranocka to była rzecz święta i nieważne co o tej porze leciało na innych kanałach, ja miałam prawo obejrzeć ten jeden blok bez przeszkód, do tego oglądałam wspólnie z rodzicami. A ponad wszystko imponowała mi odwaga pszczółki, natomiast Gucio budził we mnie najwięcej radości i uśmiechu – zawsze nieporadny, strachliwy, czasami gapowaty, ale w tym wszystkim tak słodki, że nieraz marzyłam aby mieć takiego przyjaciela jakiego miała właśnie Maja. Ona z kolei była gotowa ratować go z opresji, wspierać i pokazywać, że z każdym można żyć w zgodzie i była bardzo dobrym przykładem do naśladowania dla nas dzieci. To byli moi bohaterowie, nieodłączni przyjaciele, którzy zawsze trzymali się razem, którzy uczyli, że można patrzeć na życie inaczej i tacy pozostali w mojej pamięci.
    Odkąd zostałam Mamą czułam, że to ja jestem odpowiedzialna za to, jakie wspomnienia z czasu dzieciństwa będzie miała moja córka. To ja miałam tworzyć tę atmosferę, by za parę lat mogła z uśmiechem na twarzy wspominać ten okres, jako jeden z najpiękniejszych w życiu. A by było to wspomnienie pięknego czasu, do którego można sobie bezkarnie powrócić, w momencie, gdy nam źle i smutno. Dlatego staram się wspólnie z moją córką często oglądać bajki i nigdy nie uważam, że jest to stracony czas.

    Odpowiedz
  • 8 stycznia 2018 - 17:36
    Permalink

    Kredki kojarzą mi się z…z zakręconą kolorami karuzelą o zapachu truskawek i czekolady,czasem beztroski i wolności, gdy puszczałam latawce, piłam oranżadę, żułam gumę Donald i tworzyłam świat pełen magii na białej kartce papieru.

    Odpowiedz
  • 8 stycznia 2018 - 19:04
    Permalink

    mój uśmiech wywołuje niezmiennie moment wręczania prezentów, u mnie w domu była tradycja, że każdy po otrzymaniu podarunku a przed jego otworzeniem najpierw zgadywał co może być w środku, osoba wręczająca mogła tylko odpowiadać tak lub nie. Śmiechu zawsze było co nie miara 🙂

    Odpowiedz
  • 8 stycznia 2018 - 19:32
    Permalink

    Kiedyś pewną przygodę przeżyłam
    I zawsze z uśmiechem ją wspominam.
    To, co powiem, dziwne się wyda –
    matematyka zawsze się przyda!
    Będąc na zabawie karnawałowej,
    Wzięłam udział w loterii fantowej.
    Na kartce musiałam skreślić sześć cyferek,
    Trochę jak w lotto – szczęśliwy numerek!
    Co by tu wybrać? Długo myślałam
    I na liczbę pi się zdecydowałam.
    Jej rozwinięcie częściowo mi znane,
    Więc do dziewiątki szybko spisane!
    Z zadowoleniem oddałam swój los,
    Czekając aż prowadzący zabierze znów głos.
    Chwila napięcia, gdy liczby się losują,
    Wszyscy uczestnicy oddechy wstrzymują.
    Aż w końcu jest wynik! Trzy, jeden, cztery,
    Jeden, pięć dziewięć. Oto numery!
    To niesamowite! W loterii wygrałam,
    Bo z matematyki zawsze szóstkę miałam.

    Odpowiedz
  • 8 stycznia 2018 - 20:35
    Permalink

    mój usmiech zawsze wywołuje moje wspomnienie z wizyty u dentysty. Jak w poczekalni nieświadoma siedziałam z nitką do czyszczenia zebów wychodząca z mojej buzi , a na przeciwko przystojniak, który tak się wpatrywał we mnie . Wtedy myslałam ,że tak facetowi się podobam , że nie może oderwać wzroku ode mnie, aż do momentu jak pani dentystka uzmysłowiła mi ,że nitki nie wyciagnełam z buzi. :)))

    Odpowiedz
  • 9 stycznia 2018 - 06:23
    Permalink

    Wspomnienie, które wywołuje mój uśmiech na twarzy związane jest z moim synem Wojtkiem.

    A było to tak:

    Mieszkamy w wielkopolsce, postanowiliśmy zwiedzić Kraków. Przechadzając się obok sukiennic zauważyliśmy wraz z mężem, że bacznie przygląda nam się starsza pani. Można by rzec,że wręcz wpatruje się w nas z nieco otwartymi ustami. Postanowiliśmy się jednak tym nie przejmować i ruszyliśmy dalej, wtedy właśnie usłyszeliśmy wołanie:

    – Hallo! Przepraszam, proszę zaczekać-wołał ktoś

    Odwróciliśmy się i zobaczyliśmy, że w naszym kierunku zmierza ów starsza kobieta.

    -Dzień dobry- powiedzieliśmy grzecznie

    -Przepraszam Państwa, ale musiałam Was zatrzymać. Macie takiego pięknego syna, bo on jest Wasz, prawda?- zapytała

    – Tak, oczywiście- odrzekł mąż nieco zdezorientowany

    -oh, to dobrze. Już myślałam, że nastąpiło porwanie. Wasze dziecko jest tak bardzo podobne do Georga syna księcia Williama i Kate- rzekła jednym tchem i odeszła

    Zamurowało nas kompletnie. Po chwili wybuchnęliśmy śmiechem 🙂 My jako rodzice nie widzimy żadnego podobieństwa do Georga, ale może my się nie znamy.

    Wspomnienie to zawsze wywołuje uśmiech na mojej twarzy 🙂

    Odpowiedz
  • 9 stycznia 2018 - 08:25
    Permalink

    Gdy widzę żółwie – głośno się śmieję,
    bo z nimi pewne mam skojarzenie…
    Gdy byłam młodziutka, miałam Franklina,
    co śmiało żółwiowe ciało wyginał,
    „luzem” po domu zasuwał stale
    i rozdeptania nie bał się wcale.

    Raz w domu sama zostałam wieczorem,
    czas miło mi płynął z najnowszym horrorem,
    z wielkim przejęciem go oglądałam
    i tylko troszkę się przy tym bałam.
    Nagle dobiegło mnie ciche stukanie
    i … byłam pewna, że nie na ekranie!
    Myślałam – „zabójca, czy raczej złodzieje?
    Co się tu teraz właściwie dzieje?!”
    Zerwałam się prędko na równe nogi,
    do ręki złapałam kapeć z podłogi,
    przy korytarzu się chwilę czaiłam
    a potem do ataku w mig przystąpiłam!
    Z dzikim okrzykiem do przodu skoczyłam,
    we „włamywacza” kapciem rzuciłam,
    a potem gotowa do walki wręcz
    patrzyłam… Już poszedł precz?!
    Nikogo nie ma, a dalej coś stuka,
    już przerażona dookoła szukam…
    Patrzę po ścianach, patrzę pod nogi…
    A tam tupta Franklin, przyjaciel mój drogi!
    I tak właśniie strachu narobił mi wiele
    stukając twardą skorupką w panele…

    Od tego czasu, gdy żółwia widzę,
    myślę – włamanie! i… troszkę się wstydzę… 😉

    Odpowiedz
  • 9 stycznia 2018 - 08:39
    Permalink

    Lubimy eksperymentować w kuchni i przyrządzać potrawy i desery z całego świata. Kiedy nasz Antek miał 4, może 5 lat, przygotowaliśmy panna cottę. Synek się delektował, a my mu wyjaśniliśmy, że to panna cotta i pochodzi z Włoch. Kiedy dzień później odbierałam Antka z przedszkola, jakieś dziecko w szatni zapytało, czy my jadamy koty. Byłam mocno zaskoczona, ale Antek powiedział: „no mamo, powiedz, że wczoraj jedliśmy tego pana kota”. Od tamtej pory deser jest nazywany w naszym domu panem kotem; gdy zamawiamy go w restauracji – skojarzenie jest tak silne, że z trudem próbujemy być normalni i podczas składania zamówienia silimy się na poprawną nazwę i powstrzymanie się od śmiechu 🙂

    Odpowiedz
  • 9 stycznia 2018 - 15:04
    Permalink

    Uśmiech na twarzy zawsze mi przysparza wspomnienie kiedy mój Gofer (mops) był mały, taki malutki że mieścił mi się w kieszeni. No i kiedyś tak było, że nie było go z kim zostawić, a ja musiałam wyjść na miasto kupić jedną rzecz. No to co? Sru biorę go i idę. Oczywiście to normalne jak idziesz ze szczeniakiem to wszędzie ochy i ahy na jego widok, ale jedno mnie rozwaliło podczas tego wypadu. Wracamy z Gofrem do domu na piechotę, no i przechodzimy koło siłowni niedaleko nas. A tam to trenują same koksy, 3 razy więksi ode mnie, z górą mięśni i wyglądem oprycha, no po prostu czasami strach przejść koło nich. No i my zbliżamy się do tej siłki, a tu z niej wychodzi 5 gości, którzy wyglądem odstraszają na 20 metrów. No to ja staram się przejść koło nich starając się nawet nie spojrzeć, a tu oni do mnie „E, proszę pani! Proszę tu podejść.” Ja tu zaczynam się cykać że to już po mnie, no ale co mogę zrobić, ich jest z 5 a mnie tylko jedna. No to podchodzę do nich, mówię „dzień dobry, dzień dobry”. A ci co? Jak się nie zaczęli rozpływać nad Gofrem, że o jaki mały, jaki piękny, słodki, że jakie fajne imię mu dałam. No chyba z pół godziny z nimi stałam i rozmawiałam o nim, a oni tylko podawali go sobie by go wygłaskać i wyprzytulać. Czegoś takiego to nigdy mnie nie spotkało. No szok totalny. Teraz Gofer ma 2 lata i za każdym razem jak przechodzimy koło tej siłki i jeden z nich nas zobaczy (czy też inny klient) zaraz wyskakuje i tylko „Cześć Gofer, Cześć Gofer” i zaczynają się bawić. I właśnie to jest moje ulubione wspomnienie które wywołuje u mnie uśmiech. Bo nie ważne kim jesteś, jak wyglądasz to gdzieś tam w środku masz miękkie serce do słodkich psów

    Odpowiedz
  • 11 stycznia 2018 - 04:05
    Permalink

    „Menstruacja” – to skojarzenie, które budzi u mnie radość! Czemu? Któregoś pięknego dnia mój czteroletni bratanek z bardzo poważną miną zapytał: „Ciociu, a ty masz bolesne menstruacje?”. Na moment mnie zamurowało, po czym odpowiedziałam coś w rodzaju „uhhmtakniewłaściwiehmm”, co mogło znaczyć wszystko. Na to dziecię głosem eksperta poinformowało mnie, że gdybym miała, „to najlepsza na to jest… (i tu padła nazwa popularnego specyfiku na kobiece dolegliwości)”. Od tego czasu sama myśl o menstruacji jest radosna i nie straszne są mi bóle w „te dni”, bo wiem, że bratanek na pewno poradzi mi coś skutecznego!

    Odpowiedz
  • 11 stycznia 2018 - 16:04
    Permalink

    Wspomnienie z dzieciństwa które niemalże zawsze wywołuje uśmiech na mojej twarzy, jest dziś śmieszne, wcześniej nie było. Jako dziecko, byłam zakochana w starszym bracie koleżanki, chodziłam do niej często, ale tylko wtedy gdy nie było go w pobliżu, bo co teraz jest śmieszne wcześniej było straszne. Zawsze jak mnie zobaczył, mówił: „Jagoda, mam cię!” takim przeraźliwym głosem, a ja zawsze uciekałam i płakałam. Teraz nie mam pojęcia czemu, no ale tak było. Dziś gdy się widzimy, zawsze powie do mnie ma cię, a ja śmieję z tego jak głupia. 🙂

    Odpowiedz
  • 12 stycznia 2018 - 14:41
    Permalink

    Pluszowego Misia zawsze mieć chciałem,
    Lecz powiedzieć rodzicom o tym się bałem,
    Przecież chłopczyki bawią się samochodami,
    A nie jak dziewczynki pluszowymi misiami…
    Pewnego dnia, gdy siostrzyczka się bawiła,
    Swojego ukochanego misia tak mocno tuliła,
    Patrzyłem z zazdrością… łzy mi się pojawiły,
    Dlaczego moje marzenia smutkiem napełniły.
    Siostrzyczka zasnęła, a misia mocno przytulała,
    Jej główka ze zmęczenia na poduszkę opadała,
    Patrzyłem z nadzieją, że uda mi się tu pobawić,
    Że oto przez chwilę radość będę mógł sprawić.
    Nie udało się ! Siostrzyczka tak mocno trzymała,
    Próbowałem go wyrwać, lecz tak mocno przytulała,
    Uciekłem! Smutek w szloch wielki się przerodził,
    Usłyszał go tato, który właśnie obok przechodził.
    Zapukał niepewnie, lecz nic mu nie powiedziałem,
    Chociaż tak bardzo… misia pluszowego chciałem !

    Do tej pory nikt nie wie, rodzicom nie powiedziałem,
    Utrzymać się w tajemnicy sekret swój mocno starałem,
    Udało się… a jedyne co z dzieciństwa mi pozostało,
    To brak przyjaciela… ta bardzo mnie wtedy bolało !
    Lecz nie jestem zły ! Bo gdy patrzę na pluszowego misia,
    Przypomina mi się słodziutka moja siostrzyczka Monisia,
    Jest malutkie oczka, w których iskierki wciąż wirowały,
    Kiedy opiekuńczym wzrokiem przyjaciela obserwowały.
    Teraz jestem duży i niedawno to wszystko zrozumiałem,
    Ja też swojego przyjaciela tuż obok siebie posiadałem,
    A raczej przyjaciółkę, która chętnie się ze mną bawiła,
    To moja siostrzyczka, wspomnienia radosne sprawiła !
    Gdy na nią patrzę, lub gdy daleko się ode mnie znajduje,
    Czym prędzej radosne wspomnienia z pamięci przywołuję,
    Widzę ją ! Malutka i wątła, siedzi na dywaniku w pokoju,
    Nikt nie rozprasza jej zabawy a tym bardziej jej nastroju…
    A gdy na mej drodze pluszowy miś się czasem pojawia,
    Skojarzenie z ukochaną siostrzyczką szybko objawia,
    Uśmiech na twarzy maluje się szeroko od ucha do ucha,
    Kocham moją maleńką siostrzyczkę, ona zawsze wysłucha !

    Odpowiedz
  • 12 stycznia 2018 - 15:44
    Permalink

    Co roku zimą, gdy pada śnieg przypominam sobie jedno wydarzenie. Mam starszego kuzyna, który jak byłam dzieckiem stanowił dla mnie ostoję mądrości i słuchałam wszystkiego co mówił. Pewnego zimowego poranka, podczas zabawy na podwórku postanowił podzielić się ze mną jedną radą.
    – Jest jedna naczelna zasada podczas zabaw zimą.
    – Jaka? – spytałam
    – Nie jedz żółtego śniegu.
    Zawsze uśmiecham się, gdy przypominam sobie jego słowa. Choć do dziś stosuję się sumiennie do tej rady;-)

    Odpowiedz
  • 13 stycznia 2018 - 17:20
    Permalink

    Kiedy w pracy uginają Ci się kolana na widok tajemniczego, przystojnego bruneta, a mózg wysyła sygnały: wyprostuj się i szeroko uśmiechaj – zaczynasz działać!
    W luźnej rozmowie o zainteresowaniach i pasji nowopoznany kolega wyznaje absolutną miłość do rowerowych wojaży. Myślisz: Super, mamy punkt uchwytu. Natychmiast, bez głębszego zastanowienia, nie pamiętając nawet koloru ramy swojego komunijnego roweru oznajmiasz, że Ty także uwielbiasz rower.
    Bingo! Tydzień później przerabiamy swoją pierwszą treningową randkę w górach.
    Podjazd na polanę Jakuszycką nokautuje mnie bezlitośnie w pierwszej rundzie. Mojej kondycji daleko do wydolności Mai Włoszczowskiej. Obnażył mnie płytki, krótki oddech, czerwone policzki, boląca tylna część ciała i zero wytrzymałości. Mojego lubego natomiast widziałam, jak za mgłą kilkadziesiąt metrów przed mną. Miłość podobno uskrzydla, niestety nie rower, maszynę trzeba było wepchnąć na samą górę.

    Odpowiedz

Skomentuj Aga Kot Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*